Kiedyś wychowywano na przykładach świętych, a dziś wzorcem dla mężczyzn są niedojrzali celebryci. Dlatego mamy tylu nieudanych ojców – mówi Jacek Pulikowski, inżynier i wykładowca na Politechnice Poznańskiej oraz Studium Rodziny przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
W rozmowie z okazji Dnia Ojca autor wielu publikacji o tematyce rodzinnej – prywatnie mąż i ojciec trójki dzieci – mówi o przyczynach kryzysu ojcostwa we współczesnym świecie, podpowiada jak być dobrym ojcem i skąd czerpać do tego wzorce. Odpowiada też na pytania, czy osoba niewierząca może być dobrym ojcem i od kogo on sam uczył się ojcostwa?
Rozmowa z Jackiem Pulikowskim:
Mamy kryzys ojcostwa?
– Mamy.
Skąd się bierze?
– Powodów jest kilka. Najgłębszymi są hedonizm oraz zanik odpowiedzialności. Promowany dziś typ mężczyzny to Piotruś Pan, playboy albo macho. Dzisiaj reklamuje się życie przyjemnościowe. Ludzie uwierzyli, że żyją po to, żeby się zabawić, a nie zbawić. Jeśli takie jest nastawienie do życia, to i odpowiedzialność staje się niemodna, nieżyciowa. Czyli ważne stało się nie dawanie, ale branie. A to jest sprzeczne z miłością i z odpowiedzialnością
Pomówmy zatem o odpowiedzialności.
– Bardzo jednoznacznie pisze o niej Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej „Familiaris consortio”, poświęconej zadaniom rodziny chrześcijańskiej we współczesnym świecie. Papież wylicza tam cztery filary odpowiedzialności, które powinny być nakazem dla każdego mężczyzny.
Najważniejszym jest odpowiedzialność za życie poczęte. Gdyby mężczyźni byli odpowiedzialni za skutki swoich działań płciowych – losy świata zmieniłyby się diametralnie i zniknąłby ogrom nieszczęść. Nie byłoby aborcji, pornografii, antykoncepcji, rozwodów, osieroconych dzieci, mniej byłoby przestępczości.
Na drugim miejscu jest odpowiedzialność za wychowanie. Najnowsze badania pokazują, że brak mężczyzny w wychowaniu dziecka powoduje groźbę zagubienia dzieci w świecie. Jeśli młody człowiek wychowuje się w domu, w którym ojciec nie jest kimś ważnym, to łatwo się w życiu pogubi, o wiele łatwiej niż ten, na kogo ojciec miał dobry wpływ.
Na mężczyźnie ciąży też odpowiedzialność za pracę zawodową, za byt i szeroko rozumiane bezpieczeństwo rodziny. Ma on jednak poprzez pracę służyć rodzinie. To bardzo ważne, bo często mężczyźni nie znajdując satysfakcji w życiu rodzinnym szukają jej w pracy, która staje się dla nich wszystkim, a rodzina schodzi wtedy na dalszy plan.
No, i wreszcie ojciec powinien dawać przykład dojrzałej postawy chrześcijańskiej. Cały świat wartości, wizję Boga dzieci przyjmują bowiem od ojca. Taki obraz Boga buduje w sobie dziecko, jaki jest ojciec. Często jest to karykatura Boga, którą dziecko dorastając odrzuca. I słusznie. Ale zrywa z modlitwą, sakramentami, Kościołem, Bogiem prawdziwym, którego już nigdy może nie poznać. Będzie znało tylko Jego obraz karykaturalny.
Kto jest winien temu, że mamy coraz mniej dobrych ojców?
– Ci, którzy stwarzają i lansują fałszywą wizję świata przeciwnego wartościom prawdziwym, Bożym. Ludzie idą za tą ofertą. A tych, którzy żyją normalnie, zgodnie ze swą człowieczą naturą, wysyła się do ciemnogrodu i obśmiewa.
A skrajny feminizm też jest temu winien?
– To jeden z elementów takiej właśnie wizji świata. Feminizm narusza relacje damsko-męskie i krzywdzi obie strony, bo wybija i kobiety, i mężczyzn z ich naturalnych ról. Kobiety zbuntowane przeciwko mężczyznom nie dają im satysfakcji odnalezienia się w swoich właściwych rolach. Mężczyźni karleją, bo przestają być obrońcami kobiet i dzieci. Jak ma się mężczyzna opiekować kobietą, bronić jej, skoro ona sama to odrzuca, chce być samowystarczalna, niezależna?
To źle, gdy kobieta chce być samodzielna i dawać sobie radę w życiu?
– Dawać sobie radę w życiu to dla mnie znaczy wypełniać swoją rolę, a nie błądzić po manowcach. Jeżeli samodzielność kobiety wyraża się tym, że rezygnując z rodziny i dzieci (przeszkoda w karierze), pokonując mężczyzn (źródło satysfakcji), robi oszałamiającą karierę biznes woman w... przemyśle zbrojeniowym (pieniądze i splendor), to ja mam pewność, że ona błądzi. Że oszukuje samą siebie myśląc, że osiągnęła pełnię szczęścia.
Co to znaczy być dobrym ojcem?
– Najważniejsze, to być dobrym człowiekiem, wiernym powołaniu, odpowiedzialnym za rodzinę, to kochać matkę swoich dzieci i na każdym kroku dawać im o tym świadectwo. Dzieci muszą mieć niezmącone przekonanie, że rodzice się kochają i będą razem do końca życia. A potem: mieć dobre więzi z dziećmi. Takie, by dzieci chciały od ojca czerpać i na nim się wzorować.
Skąd czerpać wzorce ojcostwa?
– Kiedyś wychowywano na żywotach świętych, ale świętych obśmiano. Dobrym przykładem mogliby być bohaterowie wielu utworów literackich, myślę zwłaszcza o literaturze patriotycznej. Ale w Polsce usuwa się z lektur szkolnych Sienkiewicza i obśmiewa jego książki, bo są rzekomo naiwne i niewspółczesne. Nie mówi się też o autentycznych bohaterach polskich, choćby z czasów ostatniej wojny światowej, którzy nawet za cenę życia nie wyrzekli się wierności ideałom.
Dzisiaj wzorcem dla chłopców są celebryci, a to najczęściej niedojrzali, nieraz żałośnie, mężczyźni. Jakim wzorcem jest ktoś, kto nie potrafił wypełnić odpowiedzialności za własną rodzinę? Zamiast autentycznych, nieskalanych wzorców eksponuje się mężczyzn dziwacznych, duchowo skarlałych, życiowo pokręconych. Tradycyjnie rozumiana normalność w kulturze masowej, mediach, a nawet w szkolnych lekturach jest zakazana.
Poza wzorcem, nazwijmy to: literaturowym, potrzebny jest wzorzec w postaci żywego człowieka. Przede wszystkim powinien nim być własny ojciec, a jeśli z jakichś powodów go nie ma, to może być to na przykład brat matki, dziadek, czasem nauczyciel albo ksiądz.
A Pana kto uczył bycia ojcem?
– Miałem to szczęście, że mój ojciec był prawym człowiekiem. Nigdy niczego nie robił koniunkturalnie. Sporo w życiu wycierpiał, bo nie zapisał się do partii komunistycznej i z tego powodu na przykład nigdy nie został profesorem (mimo doktoratu i habilitacji), jak jego koledzy – magistrzy, członkowie PZPR. Ale wolał wierność pewnym zasadom niż karierę.
Kiedy już sam założyłem rodzinę, zyskałem drugi wzorzec ojcostwa w osobie mojego teścia. Był wspaniałym lekarzem i człowiekiem, jednak mimo kompetencji nie awansował (brak przynależności do PZPR), niczego materialnie się nie dorobił. Za to umierał w poczuciu spełnionego życia: wychował pięcioro dzieci, dochował się 30 wnuków, nikt z powierzonych jego opiece nie odszedł od prawdziwych wartości, nie oddalił się od Boga. On utwierdził mnie w roli ojca.
Co ojciec powinien zapewnić swoim dzieciom?
– Przede wszystkim bezpieczeństwo psychiczne i socjalne oraz, co bardzo ważne, ukierunkować rozwój dzieci. Ma nie tylko chronić przed niebezpieczeństwami, ale uczyć je pokonywać i stawiać im czoło. Tym właśnie ojcostwo różni się od macierzyństwa. Kiedy siedmiolatek wejdzie na drzewo, to matka bojąc się zacznie lamentować, że zaraz spadnie i się zabije. A ojciec powie: „Fajnie, że wszedłeś, ale uważaj, żeby nie spaść”. Po prostu zacznie go uczyć, jak bezpiecznie chodzić po drzewach. Tak więc matka chce ochronić przed niebezpieczeństwami a ojciec ma nauczyć stawiać czoła niebezpieczeństwom.
Na ojcu spoczywa też dawanie dzieciom wzorca miłości mężczyzny do kobiety. Tu nie chodzi wcale o cukierkowość, ale stabilność i pewność jego miłości, o dozgonną wierność. To powinien być przykład bez żadnych dwuznaczności. Potem stanie się on wzorcem dla małżeństwa jego dzieci.
No i ojciec powinien też dawać przykład pracy nad sobą.
Tyle narzeka Pan na współczesny świat, ale przecież on właśnie na każdym kroku zachęca do pracy nad sobą, do samorealizacji.
– To nieprawda. Świat nie zachęca człowieka do wzrostu osobowościowego, do stawania się wolnym człowiekiem opowiadającym się za wyznawanymi wartościami nawet za cenę życia. Świat nie wymaga prawości, męstwa, wierności ideałom. Świat promuje wyścig szczurów. Dzisiaj nie wzrost osoby jest promowany, ale dążenie do kariery za wszelką cenę. Dzisiaj karierę może zrobić Nikodem Dyzma – czyli ktoś bez żadnych wartości osobowych. W polityce nie liczy się wierność własnym poglądom, ale skuteczność. Brutalnie mówiąc: Nieważne jest, ilu facetom dziewczyna wejdzie do łóżka, bo liczy się tylko to, żeby zrobiła karierę.
W sporcie też?
– Tu rzeczywiście jest inaczej, bo nie można wygrać biegu na sto metrów dzięki koneksjom, ale tylko wtedy, jeśli jest się najszybszym i żmudnie się trenowało. Pomijam oczywiście branie środków dopingowych, czy korupcje, ale to zwykle można jakoś udowodnić.
Podobno mężczyźni poświęcają mało czasu swoim dzieciom. Nieraz słyszałem, jak z ambony księża piętnowali tych, którzy wyjeżdżają daleko za chlebem i przez to zaniedbują rodzinę. Ale co ma zrobić ojciec, który w żaden inny sposób nie zdoła zarobić na utrzymanie najbliższych? Stąd taka jednoznaczna krytyka wydaje mi się nie fair.
– Jeżeli mężczyzna musi zarobić na operację serca swojego dziecka w Stanach Zjednoczonych – to niech jedzie choćby na koniec świata! Ale jeśli chce mieć lepszy samochód – to niech nie jedzie.
Oczywiście, zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba emigrować za pracą. Ale jeżeli już jest taka konieczność, to niech rodzice jadą razem i niech jak najszybciej wracają. Bo dla dzieci emigracja rodziny, wystawienie ich na wpływy innych kultur, niekontrolowany wpływ rówieśników zbyt często kończy się tragicznie.
Mówi Pan o chrześcijańskiej wizji ojcostwa? A skąd mają czerpać wzorce ojcowie, którzy są niewierzący?
– Człowiek niewierzący może być całkiem przyzwoitym człowiekiem. Znam bardziej przyzwoitych niewierzących od niejednych katolików. Ale taki człowiek, jeśli nie odnajdzie w życiu Boga, nie znajdzie pełni szczęścia. Bo w naturę stworzenia jest wpisana tęsknota do więzi ze Stwórcą. Jestem o tym najgłębiej przekonany, choć wiem, że można tę tęsknotę całkowicie zagłuszyć, a nawet zanegować jej istnienie.
Ojciec wierzący musi byś dla dzieci wiarygodnym świadkiem wiary, bo inaczej jest dysfunkcyjnym ojcem. Ojciec niewierzący powinien stale weryfikować swoją „niewiarę” i może czerpać również ze wzorca zawartego we wspomnianej adhortacji apostolskiej Jana Pawła II. Jedynie w miejsce: „przykład dojrzałej postawy chrześcijańskiej” powinien sobie podstawić: „przykład dojrzałej postawy człowieczej”. Jeżeli tego nie wypełni – jako ojciec będzie dysfunkcyjny.
Dysfunkcyjny, bo niewierzący?
– Skoro nie wypełnia wszystkich funkcji, to jaki jest? Mogę powiedzieć: nie jest w pełni dobrze funkcjonujący. Będzie delikatniej.
Ostro Pan pojechał i niepoprawnie politycznie.
– Zgadza się. Często nazywają mnie fundamentalistą. Ale nie przynosi mi to ujmy – w końcu zawodowo wiem, że buduje się na fundamencie. A jeżeli za fundament przyjąć Ewangelię to chcę być fundamentalistą.
Świat tak szybko się zmienia. Może tradycyjna rola mężczyzny, ojca po prostu przeminęła i nic na to nie poradzimy?
– Statystyki, a nawet prosta obserwacja życia zdają się to potwierdzać. Lecz szczęście daje człowiekowi zgodność życia z jego człowieczą naturą. Jednak natury człowieka nie ustala się na drodze plebiscytu, statystyk, czy głosowania. Ona jest obiektywnie „jakaś” i bez wątpienia niezmienna. Śmiem twierdzić, że wielowiekowa mądrość zapisana w tradycji jest bardziej godna wiary niż nowomodne pomysły.
Bardzo wielu mężczyzn żyje dziś w sposób nieodpowiedzialny. Ale czy są szczęśliwi? Wątpliwe, bo skąd na przykład brałaby się wśród mężczyzn coraz większa liczba depresji, załamań samobójstw.
Mężczyźni dali sobie wmówić, że będą szczęśliwi, jeśli z nikim nie będą wiązać się na stałe i jeśli co tydzień spędzą noc z inną kobietą. Tymczasem człowiek nie ucieknie od obiektywnej prawdy o sobie, która mówi, że będzie on szczęśliwy tylko wtedy, jeśli będzie sobą. A być sobą, to rozwijać w sobie harmonijnie wymiar duchowy, psychiczny i cielesny.
Jeśli więc ktoś realizuje się tylko w sferze cielesnej – pozostaje niedorozwinięty duchowo i psychicznie, czyli jest człowiekiem niedojrzałym, żyje płytko. I może mu się wydawać, że jest szczęśliwy, ale tylko wydawać, bo do szczęścia potrzebna jest głębia.
Świat oferuje płyciznę i dlatego świat nie ma racji.
Wierzy Pan, że świat w końcu powróci do sprawdzonych wartości?
– Ci, którzy nie powrócą, ulegną samozagładzie. Jaka jest na przykład pokoleniowa perspektywa związków homoseksualnych, aborcji, eutanazji?
Wierzę, że ostatecznie zwyciężą ci którzy wytrwają – mimo przeciwności, a nawet agresji świata – przy prawdziwych wartościach, przy Bogu. Może nie będą za życia cieszyć się tym zwycięstwem, ale zwyciężą ich dzieci, a może dzieci ich dzieci... Wierzę w zwycięstwo cywilizacji życia. Zresztą ludzie wierzący znają obietnicę, że siły piekielne nie zwyciężą Kościoła.
Gdyby ostatecznie zwyciężyła cywilizacja śmierci to świat w oczywisty sposób uległby samozagładzie.
Rozmawiał Stanisław Zasada
(źródło: dominikanie.pl) |